Opera za trzy grosze
06.05.2009 | komentarze: 0 | galeria zdjęć
„Opera za trzy gorsze”, przywieziona z Wrocławia do Gdyni przez Teatr Capitol, to przysłowiowe „mocne uderzenie” II Festiwalu Teatrów Muzycznych. Spektakl, wyreżyserowany przez eksperymentującego i lubiącego innowacje Wojciecha Kościelniaka, niewątpliwie okazał się najbardziej zdumiewającym i zaskakującym przedstawieniem na Festiwalu. Nie powinien więc dziwić fakt, że zespół z Capitolu otrzymał główną festiwalową nagrodę od jury.
Długo poszukiwałam właściwego słowa, aby syntetycznie określić „Operę za trzy grosze” Kościelniaka. I choć usilnie starałam się, by owo określenie nie było potoczne, po głowie uparcie chodził mi tylko jeden wyraz – schiza.
Kościelniak stworzył bowiem nie lada indywiduum na polskiej scenie musicalowej. Wykreował niezwykłe postacie, wpisane w tajemniczy, nierzeczywisty klimat przestrzeni scenicznej. Tak oto powstał wyjątkowy świat, ocierający się o senną marę, balansujący na pograniczu życia i śmierci, w którym niczego nie sposób przewidzieć i w którym twórcy zaskakują niemal każdą sceną. Choć w zamyśle teatralne realia przedstawienia umiejscowiono w epoce fantastycznego industrializmu, nie udało mi się nie odnieść wrażenia, że to świat niejako stworzony ręką Burtona – nie wiadomo, czy to żywe, czy martwe postacie, przypominające Gnijącą Pannę Młodą albo Edwarda Nożycorękiego, dziwnie poruszają się wśród przytłumionego, zazwyczaj niebieskiego światła, i teatralnych dymów. Wampiry to, czy ludzie…? Jawa to, czy sen…?
Realizatorzy obrali w pełni spójną koncepcję spektaklu, a ponadto zdołali doskonale przenieść swoją cokolwiek psychodeliczną wizję na teatralne deski. „Opera żebracza” – nazywana tak ze względu na swoją ciężką jak na musical tematykę, traktująca o zbrodniach, zakłamaniu, układach, obłudzie i niedoskonałościach wymiaru sprawiedliwości – otrzymała zupełnie nową oprawę, a tym samym w całkowicie inny sposób oddziałuje na widza. Bo u Kościelniaka nie skupiamy się już na tym, co chciał przekazać Bertolt Brecht. Nie porusza fakt, że żebracy w istocie nie są żebrakami, tylko skorumpowaną szajką, działającą na zasadzie kapitalistycznej organizacji. Nie wzrusza los zdradzanej Polly, bezgranicznie zakochanej w zbrodniarzu Mackiem Majchrze, przesadnie wrażliwym na kobiece wdzięki. Gdzieś umykają słowa wyśpiewywane przez bohaterów, bowiem uwagę przykuwają ich koślawe sylwetki, pokręcone ruchy, fantastycznie mroczne makijaże, czy zadziwiająca, acz – jak zawsze – perfekcyjna choreografia Jarosława Stańka, ocierająca się momentami o wyuzdanie, czy ociekająca zmysłowością.
Cała historia konfliktu między przestępcami – bandytą Mackiem Majchrem i przywódcą gangu żebraków Peachumem – jest tu tylko pretekstem do zaprezentowania absolutnie nowatorskiej formy musicalu. Zanim obejrzałam wrocławską „Operę…”, sądziłam, że znam tę sztukę, oglądałam ją bowiem przed laty w stołecznym Teatrze Syrena. Jednakże już w trakcie spektaklu Capitolu zrozumiałam, że to dwa całkowicie inne przedstawienia. A to właśnie za sprawą formy, która u Kościelniaka zdecydowanie przytłumiła treść. Przerost formy nad treścią? Zważywszy na mój osobisty stosunek do owego dzieła Brechta – śmiem twierdzić, że tak.
Pomijając jednak fabułę i skupiając się na samych tylko walorach artystycznych, oddać należy zarówno twórcom, realizatorom, jak i artystom, że spisali się świetnie. Koncepcja została gruntownie przemyślana i z takim też namaszczeniem i perfekcją zaprezentowana widzom. Otrzymaliśmy więc znakomicie zagospodarowaną przestrzeń sceniczną, w której każdy ma swoje miejsce i nic nie dzieje się przypadkowo. Najdrobniejszy szczegół uderza trafnością i wpasowaniem w ogólną konwencję. Siermiężna scenografia, wpisana w klimaty industrialne, w interesujący sposób uzupełnia nieco gotyckie makijaże i awangardowe kostiumy postaci. Ruch sceniczny to z kolei przemyślana praca nad sylwetkami poszczególnych bohaterów. Kreacje nie byłyby tak wyjątkowe, gdyby nie przypisano każdej z postaci charakterystycznego tylko dla niej sposobu poruszania i mówienia. A całość tego psychodelicznego świata zatopiono w świetnie wyreżyserowanym oświetleniu i dymach, a także w zupełnie dla mnie nowych – a przez to znacznie bardziej interesujących – aranżacjach utworów muzycznych Kurta Weila.
Zatrzymajmy się jednak na dłużej przy samych postaciach. Każda z nich to majstersztyk, wszystkie właściwie świetnie zagrane i zaśpiewane, jednak szczególne słowa uznania należą się przede wszystkim Cezaremu Studniakowi za niebywale sugestywne i wyraziste zaprezentowanie roli Pana Peachuma. Jego bohater sprawia wrażenie nieco steranego życiem, mającego trudności z chodzeniem człowieka, który jednak twardo dzierży w ręku swój dochodowy interes i jest zasadniczym i nieznoszącym sprzeciwu szefem z nieodłączną chrypką i donośnym głosem. Oglądając go na scenie, nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że jest to postać wzorowana na wariackim profesorze, stworzonym przez legendarnych Pink Floydów w „The Wall”.
Kolejna znakomita kreacja aktorska to Śpiewak Podwórzowy Sambora Dudzińskiego – niejako narrator i komentator wydarzeń, trzymający pieczę nad właściwym przebiegiem przedstawienia, pilnujący porządku na scenie i nawiązujący bliski kontakt z publicznością. Śpiewaka poznajemy jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, gdyż przechadza się po widowni, wzbudzając zainteresowanie coraz to innych osób. Gdy gasną światła, wbiega na scenę – otwiera bowiem i zamyka każdy kolejny akt musicalu (a jest ich w sumie trzy), dając przy tym popis swojego kunsztu aktorskiego. Co ciekawe, żadna scena z jego udziałem nie jest kopią wcześniejszej, Dudziński stylizuje bowiem swój język za każdym razem w inny sposób, mając we władzy nastroje widzów – raz po raz bawi, to znów wprowadza w osłupienie. Co więcej, nikt chyba tak do końca nie wie, jak ów Podwórzowy Śpiewak się porusza – jak to możliwe, by tak błyskawicznie przebierać nogami, że nie sposób odróżnić poszczególnych kroków…?
Obu panom – Studniakowi i Dudzińskiemu – pogratulować należy również profesjonalizmu. Bo oto bywają zaskakiwani bezpośrednimi zaczepkami z widowni – potrafią jednak odnaleźć się w sytuacji i odpowiednio zareagować.
Ciekawie prezentuje się także Bogna Woźniak w roli Polly Peachum – jedynej postaci, występującej w bieli od stóp do głów. Jej bohaterka jest eteryczna, a przy tym awangardowa w każdym calu – czy to w sposobie poruszania się, wypowiedzi, czy w końcu w stylu śpiewania. Drobniutka i delikatna, a jednocześnie sprawiająca wrażenie drapieżnej kotki. Dwie przeciwstawne natury w jednym – niemożliwe? Możliwe!
Dobrze zagraną postacią jest również Mackie Majcher. W tej roli wystąpił Konrad Imiela, który był przekonujący i przyjemny w odbiorze – zarówno aktorsko, jak i wokalnie. Trudno jednak wyjaśnić, co takiego się stało, że przy powyższych trzech kreacjach jakby bladł i umykał uwadze.
„Opera za trzy grosze” z wrocławskiego Capitolu próbuje wyznaczyć nowy, ekscentryczny nurt w musicalu. Taka bowiem jest specyfika tego Teatru Muzycznego – wciąż poszukującego i pragnącego zadziwiać. Z dzieła Brechta i Weila trio: Kościelniak-Dziubek-Staniek stworzyli doskonale zrealizowany, homogeniczny spektakl, w którym każdy szczegół współgra z innymi. Wątpliwym przyczynkiem do owej awangardy może się jednak wydawać sama tematyka musicalu – bo o ileż trafniejszą byłaby ta psychodeliczna forma, gdyby ubrano w nią nie „Operę żebraczą”, a… „Ścianę” Pink Floydów.
Teatr Muzyczny CAPITOL we Wrocławiu
OPERA ZA TRZY GROSZE
Premiera: 24-10-2002
Muzyka: Kurt Weil
Libretto: Bertolt Brecht
Przekład: Roman Kołakowski
Reżyseria: Wojciech Kościelniak
Kierownictwo muzyczne: Piotr Dziubek
Choreografia: Jarosław Staniek
Scenografia: Grzegorz Policiński
Kostiumy: Elżbieta Dyakowska
Obsada:
Konrad Imiela (Mackie Majcher)
Cezary Studniak (Pan Peachum)
Ewa Klaniecka (Pani Peachum)
Bogna Woźniak (Polly)
Mariusz Kiljan (Brown)
Ewa Szydło (Lucy)
Małgorzata Szeptycka (Jenny)
Paweł Kamiński i Piotr Kamiński (Smith)
Tomasz Sztonyk (Filch)
Sambor Dudziński (Śpiewak Podwórzowy)
Andrzej Gałła (Mateusz)
Łukasz Wójcik (Kuba)
Marek Szydło (Robert)
Bartosz Picher (Eddie)
Mirosław Owczarek (Jimmy)
Maciej Maciejewski (Walter)
Agnieszka Oryńska (Vixen)
Elżbieta Romanowska (Dolly)
Agnieszka Bogdan (Betty)
Agata Myśliwiec (Molly)
Tancerze - Ewelina Adamska, Bożena Bukowska, Małgorzata Fijałkowska-Studniak, Agnieszka Łuczyńska, Monika Urbaniak, Maciej Cierzniak, Piotr Małecki, Michał Pietrzak, Marek Szczygieł
Autor: Dagmara Grodzka