Opera za trzy grosze
09.04.2006 | komentarze: 0
"Opera za trzy grosze" (tytuł oryginału "Die Dreigroschenoper") powstała w 1928 roku i jest owocem współpracy niemieckiego tandemu: dramaturga Bertolta Brechta i kompozytora Kurta Weilla. Inspiracją dla Brechta była napisana równo 200 lat wcześniej przez Johna Gay'a i Johna Pepuscha "Opera żebracza" - satyra na burżuazję i wysokie sfery Londynu.
Na początku pierwszego aktu poznajemy pana Peachuma, który prowadzi dość nietypowy biznes: zarabia na żebrakach Londynu, odprowadzając do swojej kieszeni znaczny procent z ich "zarobku". Jest to jednak zarobek nieuczciwy, bowiem żebracy tak naprawdę są przebierańcami.
Tymczasem, jego jedyna córka, Polly, wychodzi za mąż za przestępcę i w dodatku śmiertelnego wroga swego ojca - Mackie Majchra. Peachum oczywiście nie jest zachwycony takim obrotem sprawy i jeszcze zacieklej dąży do tego, by Mackie został powieszony. Wszystko komplikuje fakt, że przyjacielem Mackie'ego jest szef miejscowej policji - "Tygrys" Brown, z którego córką łączy Mackie'go Majchra gorący romans. W końcu Peachum doprowadza do aresztowania Majchra, ale ten ucieka. Nie na długo jednak, bowiem jego skłonności i słabość do kobiet gubią go po raz drugi. Ale tym razem już nie udaje mu się uciec z więzienia i niebawem czeka go egzekucja. Jednak czy Mackie zostanie w końcu powieszony?
Aby się przekonać, warto wybrać się do teatru i wyrobić sobie własną opinię na temat "Opery za trzy grosze". Ja miałam okazję oglądać "Operę" w reżyserii Laco Adamika w Teatrze Syrena w Warszawie. Kierownictwo muzyczne nad spektaklem objął Wojciech Zieliński. Szczerze mówiąc, nie oczekiwałam po "Operze" zbyt wiele. I nie pomyliłam się. Przedstawienie mnie nie zachwyciło, momentami było nawet drażniące. I nie mam tu bynajmniej na myśli jakże licznych niewyszukanych epitetów, którymi przez cały czas obrzucali się główni bohaterowie. Rozczarowały mnie przede wszystkim songi, które miały być "kultowe", ale niestety na mnie nie zrobiły większego wrażenia i już pół godziny po wyjściu z teatru ciężko mi było przypomnieć sobie którąkolwiek melodię. W głowie zostały mi za to liczne wulgaryzmy i nieporadność wokalna większości aktorów grających w tym przedstawieniu. Co do aktorskich umiejętności obsady, która była rzeczywiście gwiazdorska (m.in. Wiktor Zborowski, Jacek Bończyk, Izabella Olejnik oraz Mirosław Czyżykiewicz w roli ulicznego śpiewaka) nie mam najmniejszych zastrzeżeń, ale przecież "Opera" dumnie zwie się musicalem. To chyba do czegoś zobowiązuje...?
Autor: amarganth