Upiór w Operze - film w reżyserii Joela Schumachera
04.07.2005 | komentarze: 0
Na początku XXI wieku pojawił się pomysł sfilmowania musicalu wszechczasów - "Upiora w Operze". Jego autor, Andrew Lloyd Webber, zaprosił do współpracy znanego reżysera Joela Schumachera i tak w 2004 roku cały świat poznał, czym jest romantyczna legenda miłości oszpeconego przez los geniusza muzyki. Trzeba przyznać Schumacherowi, że jego ekranizacja jest cudowna i w pełni oddaje klimat musicalu. Film zrobiony jest z rozmachem i nie trudno się nim zachwycić.
W rolach głównych wystąpili: młodziutka Emmy Rossum jako Christine, oraz Gerard Butler w kreacji tytułowej.
Panna Rossum, mimo swoich osiemnastu lat (bo w takim wieku była, gdy kręcono film), zaprezentowała niebywałe zdolności wokalne. Ponadto jej kreacja jest niezwykle wdzięczna i przesycona młodością i świeżością. Jej naturalna gra sprawia, że Christine jest niezwykle wiarygodna.
Gerard Butler to z kolei wspaniały Upiór, w którym widz dostrzega nie tylko skrzywdzonego przez los geniusza, ale też romantycznego kochanka. Butler ma wspaniały, głęboki, a jednocześnie aksamitny i delikatny tembr głosu. W jego śpiewie wyczuwa się uczucia - od gniewu, poprzez namiętność, aż po ogromną rozpacz. Właśnie tych uczuć zabrakło mi w wykonaniach Crawforda - premierowego Upiora, o których mogę jedynie powiedzieć, że są poprawne i bez zarzutu. Nie przekonują mnie jednak tak bardzo, jak Butler, który w swoją rolę włożył nie tylko mnóstwo pracy, ale też - a może przede wszystkim - dużo serca.
Raoul, w którego wcielił się Patrick Wilson, i którego pokochała Christine, to z kolei postać raczej papierowa i mało rzucająca się w oczy. Hrabia De Chagny w filmie Schumachera jest bez wyrazu, a śpiewane przez niego utwory nie różnią się od siebie wykonaniem.
Nie można w tym miejscu pominąć genialnej La Carlotty, granej przez Minnie Driver. Aktorka prezentuje wspaniałą grę aktorską, niepozbawioną elementów humoru. Należy jednak wspomnieć, iż arie operowe Carlotty wykonuje Margaret Preece, a śpiew Minnie można usłyszeć dopiero podczas napisów końcowych w piosence "Learn To Be Lonely", która została nominowana do Oscara. Właśnie ten utwór, jak i kilka innych (m.in. ilustracja muzyczna do scen ukazujących trudne dzieciństwo Upiora, oraz powrót Raoula na dziwnie znajomy cmentarz) skomponował Webber specjalnie na potrzeby filmowej adaptacji Schumachera. Co więcej, w ekranizacji słyszymy nowe aranżacje utworów z 1986 roku, a partie śpiewane momentami zostały zastąpione mówionymi. Wszystko to po to, by ułatwić przeciętnemu widzowi odbiór tego jakże wspaniałego dzieła.
Na koniec wspomnieć należy o zachwycającej maskaradzie - scenie wybitnie kontrastującej z pozostałymi częściami filmu. Bal maskowy urzeka mnogością występujących aktorów, nieco kubistycznymi kostiumami, doskonałą choreografią i wspaniałym utworem "Masquerade".
Inną sceną, która wyzwoliła we mnie szczególne emocje, jest "The Point Of No Return" - namiętny utwór, wykonywany przez Upiora i Christine podczas spektaklu "Don Juan Tryumfujący", podczas którego teatralna fikcja i prawdziwe uczucia, miotające bohaterami, mieszają się tak bardzo, że trudno orzec, kiedy autentyczna namiętność bierze nad nimi górę.
Dużo można by opowiadać, jednak całego uroku i piękna tego musicalu (z zachwycającą, chwilami wręcz nieco operową, muzyką Webbera) nie da sie wyrazić słowami. Spadający żyrandol, pozytywka z małpką, łódź na podziemnym jeziorze i zakulisowy, teatralny świat... - to trzeba po prostu zobaczyć i przeżyć...
Autor: Dagmara Grodzka