Kiss Me, Kate - "zielone" przedstawienie
18.11.2009 | komentarze: 0 | galeria filmów | galeria zdjęć
To naprawdę nie będzie recenzja. Ciężko jest recenzować spektakl, który tak bardzo odbiegał od scenariusza. 8 listopada 2009 roku Teatr Muzyczny w Gdyni po raz ostatni wystawił na swoich deskach musical "Kiss Me, Kate". Zgodnie ze zwyczajem, był to tak zwany "zielony" spektakl, który z definicji obfitował w wiele nieprzewidzianych w scenariuszu sytuacji. Taki zabieg to swoisty hołd składany przez aktorów (i nie tylko) całej ich dotychczasowej mordę... wróóóć... całemu trudowi, jaki włożyli przez lata w wystawianie tytułu na scenie.
Recenzja "Kiss Me, Kate" pojawiła się jeszcze na łamach musicalowego bloga czarownicy, tak więc zainteresowanych opinią na temat "regularnego" spektaklu odsyłamy właśnie do niej. Tych natomiast, którzy chcą dowiedzieć się czegoś więcej o ostatnim przedstawieniu, zapraszamy do dalszego czytania.
Było baaaardzo "zielono"! Wszyscy doskonale się bawili, zmieniając wiele w dotychczasowym i tak już niezwykle zabawnym musicalu. Z pewnością nie udało się nam odnaleźć wszystkich gagów, modyfikacji, humorystycznych dodatków, ale kilka z nich nie umknęło naszym oczom.
Prym w "zazielenieniu" spektaklu wiedli Anna Andrzejewska i Andrzej Śledź. Pani Andrzejewska dodała niemal cały, długi epizod romantyczny trudnej miłości między teatralną sprzątaczką a inspicjentem. Postać grana przez Panią Annę pojawiała się w nietypowych momentach, siejąc ogólny chaos i zniszczenie. Zmywała podłogę niemal w każdej scenie, biegała za swoim ukochanym Ralfem, krzycząc histerycznie i wymachując rękami, pojawiła się też w roli księdza, a także ochoczo wykrzyknęła: "Freedom!". Pod koniec spektaklu doczekała się nawet... dziecka, któremu śpiewała kołysankę.
Generał Harrison Howell (Śledź) był równie przezabawny w swoich "zielonych" wstawkach. Zamiast stanowczego oficera z żołnierskim zacięciem, otrzymaliśmy wyluzowanego wojaka, podśpiewującego radośnie "Hej, szable w dłoń!", który ostatecznie okazał się Żydem, wiedzącym doskonale, jak postępować z własną żoną, a która to żona w niedalekiej przyszłości zająć się miała wypiekiem macy w ONZ. Katarzyna (Alicja Piotrowska) dopytywała się również, czy na ślubie z Generałem obecny będzie rabin.
Wyjątkowo udanie wypadła rozmowa telefoniczna Harrisona Howell'a z adiutantem Rogersem. Pierwsze zdania wzięte zostały z oryginalnej, angielskojęzycznej wersji "Kiss Me, Kate". Po tym potoku słów Andrzej Śledź (a raczej - generał Howell) stwierdził po polsku: "To nie jest żaden szyfr, Rogers! To angielski!". Na koniec dorzucił uwagę, żeby Rogers uczył się języka Szekspira.
Skoro już jesteśmy przy Szekspirze, to para gangsterów grana przez Bernarda Szyca i Tomasza Gregora również dała się ponieść klimatowi zielonego spektaklu. Wartym zapamiętania było przejście w tle Bernarda Szyca z "talerzykiem" z "Pięknej i Bestii" na głowie, imitującym sombrero, oraz z małą, zabawkową gitarką w ręku i okrzykiem "Arriva!" na ustach. Zresztą, sombrero pojawiło się jeszcze raz - jako mały kapelusik, który nosić chciała tytułowa Kasia, towarzysząc generałowi Howellowi. W tej scenie Alicja Piotrowska niemal "zgotowała się" i roześmiała, odgrywając nieco zmodyfikowaną rolę z "zagranicznym kapeluszem". Ów kapelusz ubrała później Garderobiana (Ewa Gierlińska), zasłaniając sobie tym samym całkowicie pole widzenia.
Między Lilli i Fredem także było zielono. Słynny bukiecik ślubny, do którego dołączony został feralny liścik miłosny, był w normalnym spektaklu małą wiązanką fiołków. Tym razem mieliśmy jednak gigantyczny wiecheć żółtych kwiatów, który w późniejszych scenach dobrze nadawał się jako niezbyt trwała broń zaczepna w walce między Kasią a Petrukiem.
Ciekawe elementy pojawiły się też w scenach, dziejących się podczas wystawiania "Poskromienia złośnicy". Poduszka imitująca obfity brzuch Seniora Baptisty Minola znalazła się... na jego plecach. Grana przez Marka Richtera postać przez niemal cały spektakl przypominała bardziej Quasimodo z "Dzwonnika z Notre Dame" niż szanowanego włoskiego szlachcica. Ów garb miał jeszcze jedno ważne zadanie - to z niego Senior Baptista wyjął kaczkę, z którą śpiewała (zamiast białego gołąbka) - niczym rycząca krowa - tytułowa Złośnica. Umorusana w błocie Kasia (spadła z osiołka w scenie, "której nie pokażemy") miała całą czarną twarz i przypominała bardziej murzyniątko niż lekko przybrudzoną błotem dziewczynę. Śpiewając "I hate men" Lilli rzuca różnymi przedmiotami za kulisy. W zielonej wersji kulisy nie były bezbronne i odpowiedziały na atak - w stronę Lilli leciały doniczki, a sama bohaterka dostała gumową konewką prosto w głowę. Nie mniej lekko miał Fred/Petrukio. Do nagłej piosenki - zapchajdziury podrzucono mu mikrofon zamiast gitary. A obiecana zapłata za poskromienie Złośnicy przyniesiona została w lśniącej walizeczce z wielkim znakiem dolara na boku.
Całości dopełnić powinny inne modyfikacje i dodatki spektaklu: śpiewana przez Renię Gosławską na wiele sposobów piosenka "Wierna jestem Tobie" (w tym niezła impresja Agnieszki Chylińskiej), czy włosy pod pachami Lois/Bianki, MP z ochrony generała mówiący przez megafon, mały kurczak zamiast pieczeni na kolacji Petrukia i Katarzyny, duże pudło jako prezent dla Lois/Bianki, zmieniona przez Ewę Gierlińską scena, w której zamiast iść do taksówki postanowiła... zostać. Na końcu zaś pojawiły się dwie Kasie, grane przez Alicję Piotrowską i Agnieszkę Kaczor. Warto nadmienić jednak, że niewiele wcześniej obie panie wpadły razem na scenę, biegnąc ochoczo w stronę Petrukia. Pani Alicji wyraźnie się to wówczas nie spodobało i "pogoniła" konkurentkę, argumentując, że to jej przedstawienie. Jednym słowem - wiele małych i wielkich niespodzianek, zmian, mruginięć okiem itp.
Zielony spektakl udał się fantastycznie. Co ciekawe, wplecione w normalny scenariusz modyfikacje nie zaburzyły w żadnym momencie odbioru całego spektaklu. Ludzie, którzy po raz pierwszy (i ostatni niestety) widzieli "Kiss Me, Kate" na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni w niedzielę 8 listopada 2009 r., do dziś zadają nam pytania, co było "zielone", a co nie. Fakt ten świadczy o dwóch rzeczach - "Pocałuj mnie, Kasiu" jest musicalem z wielką dozą humoru, a aktorzy potrafią improwizować w niezwykłym stylu, który doskonale wtapia się w wydźwięk całego przedstawienia.
Zapraszamy więc wszystkich na kolejne "zielone" spektakle. Są one bowiem nie mniej, a czasami może i więcej, ciekawe niż przedstawienia premierowe. Pożegnanie z "Kiss Me, Kate" w TM w Gdyni było przeżyciem na miarę dobrej premiery. Kto nie widział - niech żałuje.
Autor: Dagmara Nakielska i Tomasz Grodzki