Skrzypek na dachu
01.05.2009 | komentarze: 0 | galeria zdjęć
Któż nie kojarzy przynajmniej tytułu tego musicalu? Kto nie potrafi zanucić dźwięków kluczowej dla niego piosenki „Gdybym był bogaczem”? „Skrzypek na dachu” – jedno z czołowych dzieł gatunku, spopularyzowane w ogromnej mierze za sprawą ekranizacji Normana Jewisona z 1971 roku z niezapomnianym Topolem w głównej roli, doczekało się w Polsce licznych realizacji. Tytuł, wyreżyserowany przez Jerzego Gruzę, z powodzeniem grany od listopada 2008 roku przez zespół gdyńskiego Teatru Muzycznego, podczas II Festiwalu Teatrów Muzycznych mógł zostać skonfrontowany z inscenizacją z Lublina. Tamtejsza placówka przywiozła bowiem na imprezę wystawianego od listopada 1994 roku „Skrzypka” w reżyserii Zbigniewa Czeskiego.
Spektakl ogólnie ocenić można jako poprawny. Nie wywołuje jednak tych emocji, które skłaniają do ponownego zagoszczenia na widowni.
Od strony wizualnej raczej niczego nie brakuje – są i właściwe kostiumy (tu jednak uwaga względem obuwia córek Tewjego – niektóre z nich mają baletki, co z daleka sprawia wrażenie, jakby dziewczęta były bose; zdecydowanie lepszy efekt uzyskanoby, ubierając im wszystkim – a nie tylko niektórym – normalne buciki); jest także skromna, acz sugestywna scenografia (zastanawiać może jedynie unosząca się pod księżycem menora) z obrotowymi niewielkimi domkami. Chór – choć pozbawiony mikroportów (które zastąpiono mikrofonami umieszczonymi nad i na scenie) dobrze wypełnia swoje zadanie. Interesującym zabiegiem jest wykonywanie części utworów kanonem.
Mamy też dwie wybijające się kreacje – na scenie zdecydowanie bryluje Swatka Jenta, grana przez świetnie czującą się w tej roli Irenę Chodziakiewicz. Jej bohaterka to postać zabawna i z dystansem, a jednocześnie niezwykle ciepła i wywołująca sympatyczny uśmiech na twarzy – czy to za sprawą charakterystycznego akcentu, czy też trafnej mimiki. Nieźle wypada również Gołda w wykonaniu Elżbiety Kaczmarzyk – Janczak. Nie jest bowiem wyidealizowana, a po prostu – swoja. Także wokalnie obie panie sprawdzają się znakomicie.
Czy to jednak wystarczy do stworzenia dobrej inscenizacji musicalu? Mimo spontanicznych, acz niezbyt gromkich braw w trakcie spektaklu, publiczność nie wstała podczas ukłonów. Czyżby miała w pamięci pierwszy dzień Festiwalu…?
Choreografia nie przykuwa uwagi (może oprócz dobrze wykonanych tańców ukraińskich), a ruch sceniczny właściwie nie istnieje. Mieszkańcy Anatewki w scenach zbiorowych „nie żyją własnym życiem”, w zamian raczej stoją i czekają na swoje kwestie. W efekcie otwierająca musical „Tradycja” zamiast porywać – nieco nudzi. Wyczuwa się bowiem niejako brak pomysłu na ten utwór. Sytuacji nie ratuje również Tewje Mleczarz (Marcin Żychowski), który – choć obdarzony dobrymi warunkami wokalnymi i dobrze radzący sobie z partiami śpiewanymi – wydaje się być odrobinę znudzony egzystencjalnymi rozmowami z Bogiem. Brak energii odczuwany jest jednak najdotkliwiej w sztandarowej piosence „Gdybym był bogaczem”.
Bez wyrazu wykreowany został także Motel Piotra Preidla, sprawiający wrażenie zbyt dojrzałego do powierzonej mu roli. Z kolei Fiedka (Tomasz Janczak), który zrobił piorunujące wrażenie wysokim C, ku uciesze widzów – przeciągającym się bez mała w nieskończoność, pozbawiony jest zdecydowania i charyzmy, a i wizualnie wydaje się być jakby z innej historii. Pozostaje jeszcze ukochany trzeciej z córek mleczarza – Perczyk (Andrzej Witlewski). W tym gronie sprawia on najlepsze wrażenie – jest zarówno sugestywny w grze, jak i dobry wokalnie.
Ciekawie natomiast wypada Babcia Cajtla w niesamowitym, zielono – fioletowym oświetleniu i z tajemniczym wokalem. To scena potraktowana z przymrużeniem oka i wzbudzająca uśmiech na twarzy.
Najsłabiej prezentują się natomiast córki Tewjego. Trudno wierzyć emocjom, które mają za zadanie zagrać, próżno szukać w ich kreacjach prawdy. Ponadto drażniący może wydawać się wschodni akcent Cajtli (Natalia Skipar), za sprawą którego niekiedy trudno zrozumieć wypowiadane przez nią słowa.
W lubelskiej inscenizacji „Skrzypka na dachu” Żydzi pokazani są jako zbiorowość ugodowa, chowająca głowę w piasek i usuwająca się w cień. Brak im tej zadziorności, przekory i – co ciekawe – charakteru. Przysłowiowy pazur starają się natomiast pokazać Rosjanie (choć ich wtargnięcie na wesele Cajtli i Motla wywołuje raczej pobłażliwy uśmiech, a nie strach i respekt), których niechęć do narodu wybranego w tym kontekście wydaje się być całkowicie niezrozumiała i pozbawiona jakichkolwiek podstaw. Idąc dalej – taka interpretacja nijak się ma do obecnego konfliktu w Palestynie. Ale może to zbyt daleko posunięta analiza…?
Drugi dzień Festiwalu okazał się być znacznie mniej obfitującym w artystyczne wrażenia, aniżeli pierwszy. Ku refleksji skłaniać może pytanie, czy aby na pewno dobrym wyborem było przedstawienie przez Teatr Muzyczny z Lublina „Skrzypka na dachu”, który – w reżyserii Jerzego Gruzy – aktualnie święci swoje tryumfy na Pomorzu…?
Autor: Dagmara Grodzka